wtorek, 22 marca 2011

Nić powiązań

W jednej chwili dzisiaj wszystko stało się jasne. Daniel Witaszek, którego gałąź rozrysowałem w ubiegłym tygodniu, jest moim praprapradziadkiem! 

Przedwczoraj pisałem o moich poszukiwaniach w księgach parafialnych z Pątnowa. Poszukiwaniach niezgodnych z zasadą retrogresji - co jest wynikiem kolejności przysłania mikrofilmów z Archiwum Państwowego w Łodzi, na którą nie miałem wpływu. Tymczasem spotkała mnie dzisiaj miła niespodzianka. Ślub moich prapradziadków, Antoniego Witaszka i Marii Jastrzębskiej, odbył się kilka lat wcześniej niż przypuszczałem, w związku z czym odnotowano go jeszcze w obecnie dostępnej mi księdze. Szybciej więc niż się spodziewałem, udało się powiązać moich przodków, znanych mi z imienia i nazwiska już wcześniej, z tymi, którzy od kilku dni pojawiali się w wykazach ksiąg parafii pątnowskiej.

Niestety wspomniany akt ślubu został sporządzony w latch 70. XIX w., czyli w języku rosyjskim. Na razie nie wszystkie dane udało mi się rozszyfrować, najważniejsze jednak - imiona i nazwiska nowożeńców oraz ich rodziców - są pewne. Dodatkowym utrudnieniem, poza cyrylicą, jest kilka błędów, które popełnił ksiądz błogosławiący małżeństwo Witaszków. W wykazie zaślubionych zupełnie przemieszano numery aktów. Kilkanaście minut zajęło mi odnalezienie właściwego wpisu. Praprababcia Maria Jastrzębska została z kolei Antoniną Jastrzębską. Po chwili dopiero odczytałem niewyraźny dopisek na marginesie: Mapиaннa.

niedziela, 20 marca 2011

Ślepe zaułki

Rodzina spod Wielunia „rozrasta” się błyskawicznie. W aktach metrykalnych  z parafii pątnowskiej przesłanych z Archiwum Państwowego w Łodzi niemal każdego roku znajduję choć jeden wpis dotyczący mieszkających tam Witaszków i ich krewnych.

Poszukiwania nie są proste. We wsi Pątnów jest kościół parafialny. Pod koniec XIX i na początku XX wieku był on jednak tylko filią parafii w Dzietrznikach, której księgi metrykalne łódzkie archiwum prześle do Poznania dopiero w następnym miesiącu – po odesłaniu przeze mnie ksiąg z Pątnowa. Moje rodzinne śledztwo jest zatem – siłą rzeczy – sprzeczne z zasadą retrogresywnych poszukiwań genealogicznych.

Poplątane linie powiązań między odnalezionymi osobami z Pątnowa na razie nie dają się połączyć z moimi przodkami. Kilkunastoletnia wyrwa czasowa mam nadzieję zniknie, gdy dotrą do mnie akta z Dzietrznik. W chwili obecnej jednak pozostaje mi cierpliwie spisywać wszystkich napotkanych Witaszków, aby ostatecznie móc stworzyć dla nich jeden wspólny wykres.

Próbuję na bieżąco segregować poszczególne osoby w grupy rodzinne. Nie jest to jednak łatwe. Na razie błądzę – gubię się podobnie jak w połamanych korytarzach berlińskiego Muzeum Żydowskiego Libeskinda, które wczoraj zwiedzałem. Przy okazji natrafiłem tam na czytelnie skonstruowane drzewa genealogiczne rodzin żydowskich. Wizyta w tym miejscu tylko utwierdziła mnie, jak ważna jest pamięć o naszych przodkach. I że – mimo wszystko – warto o nią zadbać.   

niedziela, 13 marca 2011

Postępowanie śledcze


Poszukiwania w toku. W piątkowe popołudnie rozpoczął się ich nowy wątek – obejmujący rodzinę Jasińskich, z której pochodziła moja prababcia Stanisława. Na razie przejrzałem zaledwie kilka ksiąg metrykalnych z parafii rzymskokatolickiej w Rudzie. Odnotowanych przeze mnie Jasińskich próbuję teraz zidentyfikować i posegregować w poszczególne grupy rodzinne. Określenie pokrewieństwa między konkretnymi osobami – wraz z ich graficznym przedstawieniem w formie wykresów – przypomina składanie puzzli. Wielu elementów jeszcze brakuje. Część jednak udało się połączyć. Każdy z kolei dołożony fragment układanki przynosi satysfakcję.

W księdze z 1854 r. odnalazłem akt chrztu mojego prapradziadka Rocha Jasińskiego. W tym okresie księgi spisywano jeszcze w języku polskim, więc z odczytaniem dokumentu problemu nie było.

„Działo się we wsi Ruda czternastego (dwudziestego szóstego) lipca 1854 roku. Stawił się Jan Jasiński, rataj, w Starzenicach zamieszkały, lat trzydzieści pięć mający(...), i okazał dziecię płci męskiej, urodzone w Starzenicach dnia wczorajszego o godzinie ósmej wieczorem z jego małżonki Marianny z Rasiów (...). Dziecięciu temu na chrzcie świętym nadano imię Roch (...)”  – zapisano.

Opisowa forma aktów sporządzanych w zaborze rosyjskim dostarcza wielu informacji. Każdy dokument spisywano według tej samej zasady, treść dopasowując indywidualnie do okoliczności. Bywa, że w akcie zgonu przeczytać możemy nie tylko, kim byli rodzice zmarłego, ale również dowiemy się, czy oboje w tym czasie jeszcze żyli, gdzie mieszkali. W akcie chrztu podawano zawsze przybliżony wiek rodziców. Czasem wspomniano, jaki stopień pokrewieństwa łączył ochrzczonego z którymś z jego chrzestnych – taka informacja pomogła mi w rozrysowaniu rodowodu Jasińskich. Podobnych ciekawostek – nierzadko bardzo cennych i pomocnych – zwykle nie znajduję w księgach z zaboru pruskiego, do których zaglądam znacznie częściej.

W najbliższych dniach czekają mnie kolejne wizyty w archiwum. Przeglądanie zmikrofilmowanych dokumentów – momentami żmudne, męczące i czasochłonne – jest dla mnie jak co najmniej dodatkowe pół etatu, na które poświęcam popołudnia. Rozrastający się wykres moich przodków dodaje jednak zapału. Poszukiwania więc trwają.

wtorek, 8 marca 2011

Misternie uknuty plan

Zaliczyłem dzisiaj pierwsze starcie z dziewiętnastowiecznymi aktami metrykalnymi z zaboru rosyjskiego. Po ponad miesiącu czekania Archiwum Państwowe w Łodzi przesłało do Poznania mikrofilmy z parafii rzymskokatolickich w Pątnowie i w Rudzie koło Wielunia, skąd pochodzi część mojej rodziny.

Przyzwyczajony do - co prawda - skromnych treściowo, ale zwykle uporządkowanych tabelarycznie, akt z zaboru pruskiego, muszę nauczyć się obcowania z opisowo sporządzanymi dokumentami w języku rosyjskim. Pierwsze wrażenie: poszczególne akty mało czytelne - zwłaszcza biorąc pod uwagę napotkany dotychczas charakter pisma. Z drugiej strony jednak - konsekwentnie prowadzone indeksy nazwisk w każdej z ksiąg znacznie ułatwiają poszukiwania. Mam tylko nadzieję, że szybko oswoję się z rosyjskim alfabetem!

Liczba przesłanych mikrofilmów najwyraźniej wskazuje, że popołudnia w ciągu najbliższych kilku tygodni - siłą rzeczy - mam od dzisiaj zaplanowane.

sobota, 5 marca 2011

Groby mówią

Cmentarz parafialny w Szamotułach. Jedno miejsce, w którym, kończąc ziemskie życie, spotkały się dziesiątki osób z mojej rodziny – moi prapradziadkowie, pradziadkowie, dziadkowie, inni krewni – bliżsi i dalsi. Niektórych znałem osobiście, niektórych poznaję dopiero po ich śmierci, przeszukując księgi metrykalne. Wiele grobów tych osób już nie istnieje. Przez lata były zaniedbane i nieopłacane. W ich miejscu wyrosły nowe pomniki, obcych mi osób. Taka kolej rzeczy – ciężko byłoby zadbać o nie wszystkie. Jak wytłumaczyć jednak, kiedy znikają za wcześnie, podczas gdy obok żyją jeszcze najbliżsi?

W 1942 r. jako kilkumiesięczne dziecko zmarła siostra mojego taty, Bożena. Przez wiele lat jej grób był usypany z ziemi, porośnięty bluszczem. Po śmierci moich dziadków, pochowanych na tym samym miejscu w latach 70. i 80., na lastrykowym pomniku imię ich córki zniknęło. Nie ma go tam zresztą do dziś. Tymczasem wystarczyłoby tych kilka dodatkowych liter i cyfr, by choć trochę przedłużyć pamięć o zmarłej krewnej.

Na innym grobie rodzinnym udało się przywrócić wymazane imiona i nazwiska moich prapradziadków. Właściwie nie wiadomo, dlaczego gdy umierał mój pradziadek, potem dziadek i prababcia, wymazano ślad po spoczywających tu najdłużej – Benonie i Łucji Styzińskich. Na szczęście jednak nie zapomniano, że w grobie pochowanych jest więcej osób niż wskazywał napis na płycie. Nazwisko prapradziadków dopisane zostało po pogrzebie mojej babci w 2004 r., gdy stawiany był nowy pomnik.

Przeraziłem się również, gdy okazało się, że od dłuższego już czasu – nawet nie wiadomo dokładnie jakiego – nie istnieje grób brata mojej babci, zmarłego w latach 40. Tym bardziej że poza moją babcią miał on jeszcze dziewięcioro rodzeństwa. Ostatnia z sióstr zmarła dopiero w 2009 r., a z żyjących krewnych nikt nie zna dokładnych dat jego urodzenia i śmierci.

Niestety coraz częściej o grobach swoich bliskich pamiętamy tylko w okolicach dnia Wszystkich Świętych. Tymczasem przydałoby się, żebyśmy mieli w sobie choć trochę z pokazanych w początkowej scenie filmu „Volver” Almodóvara kobiet, dla których dbanie o groby swoich najbliższych było codziennym obowiązkiem – jak posprzątanie mieszkania…

środa, 2 marca 2011

Dyskretne podpowiedzi

Dotarła do mnie dzisiaj z Urzędu Stanu Cywilnego we Wronkach kserokopia aktu zgonu mojego pradziadka Józefa Rogalskiego. Po cichu liczyłem, że może - z uwagi na okoliczności śmierci - gdzieś na marginesie znajdę jakiś intrygujący dopisek. Łudziłem się, że naprowadzi mnie on na nowy trop, dyskretnie podpowie rozwiązanie zagadki. 

Dokument ma typową formę. Margines jest czysty. Ale sprawdzić - nie zaszkodziło. 

W rubryce "miejsce zamieszkania" podano nieaktualny adres pradziadków (Łuck, ul. Lubarta). Tymczasem - jeszcze przed drugą wojną światową wybudowali oni dom w Szamotułach. Prawdopodobnie jednak bali się, że go stracą. Poza karą więzienia, wydany w 1945 r. wyrok obejmował również przepadek mienia pradziadka. Dlatego też szamotulska posiadłość nie była oficjalnie jego własnością.

Osobą zgłaszającą zgon była strażniczka więzienna. Wszystkie dane dotyczące pradziadka i jego rodziny wypełniono więc na podstawie innych dokumentów. Dlatego też nie podano zawodu i miejsca zamieszkania rodziców. Na kserokopii jest jednak wyraźny podpis strażniczki oraz podane jej miejsce zamieszkania. Osoba ta być może znała prawdę o śmierci mojego pradziadka. Wiedziała, czy rzeczywiście go otruto. Forma jej nazwiska wskazuje, że była niezamężna. Mogła być więc po prostu stosunkowo młoda. Ciekawe, czy opowiadała później swoim najbliższym, czego była świadkiem, pracując w latach powojennych w Zakładzie Karnym we Wronkach. Mój pradziadek nie był przecież jedynym więźniem politycznym z tamtego okresu. Zresztą - nie on jeden nie doczekał wolności...